Nie Rzym, nie Florencja, nie cała Toskania – królowa smaku jest tylko jedna. Bolonia. Nie będę się rozpisywać nad smakami, tylko zostawię kilka wskazówek. Bo Bolonia jest jak gra planszowa – niezależnie pod jaki adres trafisz – wygrywasz, a do tego gdyby porównać ją do słynnego Monopolu – to wciąż trafia Ci się to nalepsze miasto!
Spędziłam tam tylko 3 dni, ale wystarczyło by wiedzieć, że to najsmaczniejsze miejsce na ziemi. Z najlepszym włoskim jedzeniem na każdym rogu. Zaczeło się od obowiązkowego makaronu z sosem ragout – specjalności Bolończyków, którzy przepis trzymają w renesasnowym ratuszu jak najcenniejszy diamet – mistrzostwo smaku w Osterii dell’Orsa. Przerwa na meńkie eklery to Antico Caffe Scaletto (działa od lat 20. XX w.). Jedyne w swoim rodzaju bolońskie kanapeczki Tigellino tuż obok rynku. Wieczór z przekąskami w kultowym sklepie Tamburini (od 1932 roku), lody o ponad stuletniej tradycji i smakach podawanych np. od 1912 roku – w Il Gelatauro. No i obowiązkowe miejsce na wino – Osteria del Sole (miejsce spotkań od? 1465).
No i tortellini trzeba zjesć – symbol Bolonii zwany pępkiem Wenus.