Nazwisko Wałęsa zawsze będzie synonimem wolności. O ile do polityki można mieć wątpliwości, do kuchni zdecydowanie mniej. Tego, co serwuje Rafał Wałęsa nie zapowiada niepozorna osiedlowa i stosunkowo mała restauracyjka w Gdyni. Moja pierwsza wizyta w tym modernistycznym mieście skończyła się jednak obiadem właśnie u niego. Długo potem rozmyślałam, w czym tkwi jego niepowtarzalność. Wiadomo, sezonowość, dobre produkty, dzikie zioła, wyselekcjonowane składniki. To jednak nie to. W moim odczuciu jego kulinanrna sztuczka to fakt, że w każdym intrygująco skomponowanym daniu jest jeden taki akcent, który wynosi smak dania ponad przeciętną. Ową sztuczką okazuje się np. palona marchewka, i to ona jako dodatek do sezonowanej wołowiny sprawai, że przypominają się smaki z ogniska. Albo będzie to śledź zanurzony w buraczanym kremie – jeden dobrze solony kawałek nadaje wyrazistości zupie. Albo ścięta świeża pieczarka w mocno doprawionym tatarze, albo konfitowane żółtko, które rozleje się po karmelizowanej rybie. Ten jeden składnik, który się zapamięta na zawsze, a pozornie nie on gra pierwsze skrzypce.
Kolejna sztuczka to kameralność i brak nadęcia. Symaptyczni kelnerzy, stosy kulinanrnych gazet i książek wokół baru, przyjemena muzyka w tle i dobre wina na kieliszki. Ah, i jeszcze cudowny chleb z solonym masłem. Kiedy rosiadłam się na dobre, do stolika obok dosiadł się nowo wybrany prezydent-celebryta pewnego miasta na B. Mina kelnera, u którego zamówił wysmażoną bardzo mocno wołowinę i piwo… bezcenne. Polityka nie sprzyja jednak gustom i kuchni.