Jest rano, siedzę w ogrodzie świeci słońce i jakoś nie spieszno mi do pakowania walizki… Zapasy zrobione: kupiłam m.in. butelkę gęstej, mętnej zielonej oliwy z oliwek, gruby plaster gorgonzoli, dorodne cytryny do robienia własnego limoncello (likieru, który Włosi podają po skończonym posiłku), butelki chianti, tony makaronu, itp. itd.
Opuszczam Toskanię z mieszanymi uczuciami. Ze złością, że wracam do kraju, gdzie szukać trzeba restauracji i polecać sobie pocztą pantoflową te, które mają dobrej jakości produkty. Ze złością, że jedzenie jest w Polsce tak drogie, lub raczej, że relatywnie zarabiamy za mało, by swobodnie kupować tylko to, co naturalne, organiczne, ekologiczne. Z żalem, że nie mamy tradycji małych lokalnych sklepików, z których każdy oferuje zupełnie inny asortyment, swoje wędliny, swoje warzywa, swoje sposoby na kuchnię. Z zazdrością, że celebrowanie wspólnych posiłków (łącznie z porannym piciem kawy przy ladzie i pogawędką z nieznajomymi) nie jest tu sprawą tylko od święta…
Nie warto studiować przed wyjazdem informacji gdzie dobrze zjeść – moje teoria jest taka, że tu kuchnia znajdzie Ciebie a nie Ty ją – wystarczy wybrać się na spacer w dowolnymi kierunku w mieście i instynktownie wybierać to, na co ma się ochotę – tak trafiłam do małych cukierni, jadłam lody arbuzowe, kruche ciasteczka z orzechami czy zmrożone zabaglione. Zapamiętam pizzę w wersji bianco – doskonalsza, pozbawiona pomidorowego sosu, przesmarowana tylko tłusto oliwą z oliwek. Zapamiętam chrupką grzankę z pieprznym szpinakiem i mozarellą w kawiarni z krasnalem, gdzie właścicielka śpiewała hity Beatlesów robiąc kawę latte dla Janka. Będę wspominać figowce na naszej wsi i smak ich owoców, studenckie zaułki w Pizie, gdzie jadają między wykładami młodzi ludzie z całego świata, knajpkę na tyłach sklepu rzeźnika we Florencji, gdzie w menu królują flaczki w pomidorowym sosie i kawałki pieczonego kurczaka z najbardziej chrupką skórką jaką przyszło mi dotąd jeść. Jędrne makarony, które łączy się co najwyżej z dwoma składnikami – Włosi nie znoszący dyscypliny dziwnym trafem karnie przestrzegają reguły, by przepisy broń boże nie miały więcej niż pięć składników, ale skoro samych dań na kolację jest pięć…
I chyba jeszcze jedno – nie ma czegoś takiego jak kuchnia włoska, równie dobrze można mówić o jedności kulinarnej kosmicznej galaktyki. Tu każdy dom, każdy bar ma swoje przepisy, swoje sposoby, swoje smaki. I po co to ujednolicać, katalogować, komplikować? Jest jak jest. I basta!
Na dalszy apetyt zdjęcia z pierwszej mojej toskańskiej podróży:
pierwsze zakupy na wsi
w księgarni na dziale kuchnia…
pizza z lokalnej tratorri La.Tigre – wersja bianco, na oliwie tylko cienkie plastry prosciutto crudo i rukola
pasta – wersja świeża :-)
dwie Seniory sprzedają w Lucce borowiki szlachetne
strefa studenta w Pizie
pieczone udko i ziemniaki z rozmarynem i czosnkiem we Florencji
prezent od sąsiada naszej gospodyni, zebrał z grządki obok domu – polecam analizę rozmiarów…
i na finał instrukcja obsługi włoskiego obiadu.