Nie lubię rano wcześniej wstawać, i dzięki Bogu lokalna piekarnia otwierała się o 8:00, a nie jak w Polsce bywa o 6:30, bo pewnie nastawiałabym budzik, by być pierwszą po ranne bagietki i ciepłe jeszcze rogale z migdałami i czekoladą. Od zapachu serów trzeba było wietrzyć hotelowy pokój, ale za nic w świecie bym nie oddała tego smaku (do domu przemycałam w walizce sery z małej serowarni „Chez David”/”U Dawida”). W knajpkach wieczorne menu można dostać już za 12, 15 euro ze ślimakami na przystawki, pasztetami i mięsami duszonymi w winie. Zapamiętam smak gęstej, karmelowej cebulowej zupy, naleśniki topione w likierach i cieniutkie tarty. I czym prędzej znów wrócę do Francji.
A na ulicach znalazłam to: