Moje pokolenie nie gotuje. Dwudziesto i trzydziestolatki odgrzewają, podgrzewają i przetwarzają. Obowiązkowo – liczą kalorie. Nie patroszą kurczaków, nie kruszą mięsa a karpia na wigilię kupują w szczelnie opakowanych, dzwonkowatych porcjach. Na naszych stołach w niedzielne popołudnia nie lądują co tydzień kluski i świeżo pieczony kołocz z posypką. Moje pokolenie nie gotuje, za to namiętnie ogląda gotowanie na ekranie: moje, twoje, wasze ? odmieniane przez najróżniejsze przypadki polityków, aktorów czy popowych wokalistek. Niezależnie od wieku, lubujemy się także w wiedzy co papież jada na śniadanie, prezydent w Wielkanoc a Adam Małysz przed skokiem? Byle jednak daleko od osobistych garnków a czas przygotowania posiłku nie przekraczał 20 minut.
Jeśli o mnie chodzi, w lodówce obowiązkowo mam słoik Pesto Rosso, kapary i oliwki z pestką, natomiast na próżno w mojej spiżarni szukać słoików z własną konfiturą z węgierek, ogórków konserwowych hand made i kompotów za zimę. Bez trudu z pamięci wyrecytuję przepis na marokański tadżin z jagnięciny, znam proporcje mascarpone i amaretto w tiramisu, ale jak kilkanaście dni temu postanowiłam zrobić domowe, śląskie nudle (makaron) to nie obyło się bez telefonu do mamy. I tak, korzystając z dnia wolnego, postanowiłam niczym miłośnik wygasających rzemiosł przygotować tradycyjny, śląski obiad.
Przygoda zaczęła się bladym świtem w mięsnym, w którym nie raz widziałam gotowe, pozawijane rolady i myśląc, że nieco ukrócę proces tworzenia stanęłam w kolejce. Kiedy pełna nadziei zapytałam o mięso, usłyszałam tylko: ?Pani, rolady ino w piątki tak, co by były na niedziela?. A że był wtorek, sklep opuściłam z własną wołowiną, kiełbaską i boczkiem na farsz. Trzeba było jeszcze dokupić ogórek kiszony (choć jak wiadomo są i miłośnicy konserwowych w roladzie), włoszczyznę na rosół, no i kapustę (bo bez modrej się nie obędzie). Potem zaczął się prawdziwy maraton od rozbijania mięsa i smarowania musztardą po przygotowanie nudli (z dwóch jajek), które, jak bywa to w zwyczaju, suszy się niczym pranie na stojaku na balkonie. Kiedy rosół bulgotał walczyłam z muliną w ręku, by powiązać rolady nie tracąc farszu. Kiedy rolady dusiły się kolejną godzinę przyszłą pora na kluski, które wg podpatrzonego przepisu u babci robił mój mąż: duże, z tartymi kartoflami i obowiązkową dziurką na sos. Na finał pozostała zasmażka do modrej kapusty i szatkowanie marchewki i świeżej pietruszki, które muszą niezaprzeczalnie pływać w każdym rosole. Było jeszcze i ciasto z sezonową śliwką i kompot zabrany z piwnicy rodziców, z tegorocznych wiśni, który zimy już nie doczeka?
Najwyższy czas na odkrywanie kulinarnych skarbów. Bez telewizji, bez liczenia kalorii, bez półproduktów. Dzwońcie zatem do mam i babć po przepisy nie tylko przed Wigilią (one znają je na pamięć, wyliczone w łyżkach i szklankach). Resztę kulinarnych tajników znajdziecie w dzisiejszym zeszycie o Tradycyjnej Kuchni. Smacznego!
Tekst napisałam jako słowo wstępne do specjalnego zeszytu poświęconego kuchni śląskiej. Całość opublikowano w „Gazecie Wyborczej”