Czy Wisła da się lubić? Miałam wątpliwości. Wszystkie okropne banery, szpetne reklamy, kiczowate deptaki, chińszczyzna na straganach udająca góralszczyznę, tłuste gofry i kawiarniane disco-polo. Zraziłam się jakiś czas temu i miłość do Wisły traktowałam wybiórczo i na odległość – w prozie Pilcha oczywiście lub jego dziennikach.
Dziś cofam urazę. Ale tylko na pewnych warunkach! Wiosną trafiłam na kolację degustacyjną do Vislow. I Wisła w tym wydaniu to nie tylko kulinarna perełka!
Beskidzkie smaki
Karta jak na porządne miejsce przystało krótka. Jakub Szlembarski – chef – wie na co stawia. Autorskie dania muszą mieć coś lokalnego. Szanuję go więc za nie unikanie pierogów z bryndzą fantastycznie łączonych z młodymi burakami z czosnkiem (choć można by jej nafaszerować bryndzą jeszcze i jeszcze i więcej dla serowego smaku!) i na przystawkę daje wędzonego pstrąga (kto w Beskidach i przy rzece Wiśle nie szuka tego smaku? Każdy.). Dwie zupy to też cudowna redukcja – by było świeżo w karcie obecnie żurek (klasyka) i sezonowy krem ze szparagów, który skradł moje serce, znaczy się żołądek. Szlembarski bezkompromisowo podał też zamiast sztuki mięsa podroby i wszyscy jak jeden mąż degustowali ozorki cielęce z nutą chrzanową, jak przystało. I by przyjemności było nie mało – Vislow paruje dania z polskimi winami, co zasługuje na kolejne niskie ukłony. Nie zabrakło takich znanych butelek jak te ze Srebrnej Góra czy z bogatego portfolio Winnicy Turnau, z jedną z moich ulubionych butelek czyli orzeźwiającym Solarisem. Do pełni „comfort food”, jakie deklaruje kuchnia brakuje mi jeszcze jednego kroku wstecz, uproszczenia. Widać bowiem na talerzach jeszcze pokusę chwalenia się kawiorem z soku pomarańczowego (dawno już nie spotkałam w restauracjach zabawy z agarem i innymi molekularnymi sztuczkami) czy deseru o mniej hotelowym wydaniu i estetyce. Ale to drobnostki, bowiem całość kolacji zasługuje na pochwałę i uznanie dla całego zespołu!
Osiedle w duchu slow
Restauracja jest oczywiście częścią kompleksu, na który składa się 9 budynków. Taki układ architektoniczny daje przyjemne poczucie odosobnionego osiedla i komfortu mieszkania (apartamenty są przestronne, z aneksem kuchennym, balkonem i wspólnym tarasem). Jest bardziej sąsiedzki niż hotelowo i uznaję to za duży atut! Lubię takie domowe klimaty, do tego miejsce przyjazne jest rowerzystom i narciarzom. Ekipa Vislow odrobiła też lekcje z butikowych hoteli i nie tylko kusi strefą SPA ale i podejmuje współpracę z polskimi markami kosmetycznymi (uwielbiane przeze mnie za nuty werbeny Yope i marka mokosh, którą kocham za kombinację zielonej kawy z tabaką). W pokoju oczywiście segregacja śmieci, eko polityka ręcznikowa, tablet zamiast wielu drukowanych kartek, specjalne gniazdka do ładowania telefonów, miłe odprasowane szlafroki i słodka niespodzianka na przywitanie. Dobry UX na początek to zawsze leprze wspomnienia na potem. Dobry design, spójna i minimalistyczna identyfikacja, żadnej przesady ze złotem i kryształkami na żyrandolach. Można oddychać.
Śpiew ptaków za oknem – bezcenny! Objedzona po uszy po kolacji siedziałam na balkonie i wdychałam iglaste aromaty drzew wokół. Miła niemiejska odmiana. Rano kolejne miłe zaskoczenie bufetem śniadaniowym, w którym znalazło się i miejsce na naleśniki (to taka moja hotelowa słabość – jak są naleśniki – jest dobrze!) i dodatkowo były do wyboru nie zasłodzone cukrem powidła.
Tak oto Wisła (nie ta w centrum przy deptakach, skoczniach), tylko ta Czarna, lekko na uboczu jest godna polecenia! Kulinarnie i turystycznie. Można wracać!
Vislow resort SPA i restauracja
Wisła Czarne
ul. Czarne 3E