Jeszcze przed chwilą była tu wojna. W zasadzie cięgle jest, bo napięcie między Grekami i Turkami nie znika. Spacer po stolicy Nikozji (podzielonej jak kiedyś Berlin) z przejściem granicznym, patrolami ONZ i drutem kolczastym kojarzy się nie najweselej. Chyba tylko kuchnia bezkonfliktowo się tu przenika – a Cypryjczycy kochają dobrze jeść. Podróżowaliśmy po części północnej, gdzie o dziwo pracuje wielu Hindusów, więc indyjskie knajpy są co krok, ale reszta wielbi lokalne sery, oliwki, dojrzałe pomidory i świeże ryby czy owoce morza. Dużo jagnięciny i przepyszna domowej roboty lemoniada ze względu na ogromną ilość cytrusowych gajów. Najpiękniej było siadać do stołu przy zachodzącym słońcu i zamawiać mezé – czyli zestaw składający się z wielu małych przekąsek i kilku dań – cuda potrafią przygotować ze zwykłej kaszy, fasoli, bakłażanów czy lokalnych marynowanych roślin. A kelner tylko donosi – i nie wiadomo kiedy będzie koniec…
Piękne miejsce na schyłek życia – pewnie dlatego Brytyjczycy co krok kupują parcele i domki usiane między starożytnymi ruinami i zostają tam już na zawsze.