Znacie to uczucie sytości, które jest wręcz nieprzyzwoite? Jeśli ktoś nie doświadczył tego stanu powinien choć raz wybrać się na kolację degustacyjną do bistro Mańana. Minął zaledwie miesiąc od 8. urodzin lokalu, podczas których Przemek Błaszczyk karmił gości ośmioma daniami i sytuacja się powtórzyła. Chodziło o wina biodynamiczne z Alzacji (winnica braci Boeckel w Midelberg), ale stali bywalcy degustacji w Chorzowie wiedzą, że wino winem, ale tak na prawdę idzie się sprawdzić jak to, co w kieliszku zostało sparowane z jedzeniem.
Był piątek trzynastego, i jeżeli tak ma wyglądać pechowy dzień w kuchni to ja sobie życzę więcej takich „nieszczęść”. Od ośmiu lat przyglądam się temu, co trafia w Mańanie na talerze. Obecnie trwa faza świadomej redukcji (nie tylko porto do sosu). Jeden produkt jest bohaterem, to już nie kombinacja i fuzja małych elementów, tylko jedna dominanta i ewentualnie coś dla kontrastu. Sieja sparzona niczym bawarska kiełbasa z kapustą – tak zapisane słowa na tablicy mogłyby trafić do menu budki przy dworcu w Monachium, i cała odwaga polega na tym, by zachwycić tym na kolacji degustacyjnej – co się w pełni udało. Krem z kiszonych szparagów i kropka. Cały talerz by wyeksponować kwasowość i udowodnić, że tak sezonowe warzywa mogą pojawić się pełnoprawnie na talerzu nie tylko w maju. Od reszty koncepcyjnie odstawało nagle bao, potraktowane jednak i tak szlachetnie jako inwariant wciąż modnych kanapek, które zdetronizowały popularność na burgery. Ale ta mała przekorność pokazała tylko winiarzowi z Alzacji, że czasem można skręcić z klasycznej drogi i połączyć niespodziewanie francuskie wino z daniem o azjatyckim podtekście. Wszyscy przy stole stwierdziliśmy, że ten wieczór wydarzył się po to, by skosztować nie tylko dyni z cynamonem, ale przede wszystkim deseru, który sprawił, że na sali zaległa absolutna cisza. Czasem milczenie jest równą formą zachwytu co wiele głośnych komplementów. Foie gras na chałce z konfiturą z jarzębiny i lodami octowymi + alzacki Gewürztraminer – zapamiętajcie tę kombinację i błagajcie przy barze u kelnerek, by jeszcze kiedyś pojawiło się to w karcie.
Była jeszcze okrasa z gęsi, był bażant, był tatar rybny i było wrażenie, że ten wieczór się nie skończy…
A historia wina toczyła się z powodzeniem obok. Jeden z braci Boeckel uwodził opowieścią o rodzinnej winnicy, która od 5 pokoleń fermentuje wino. W małej wiosce Midelberg mieszają się francuskie i niemieckie historie, które nie ominęły ani tego jak wygląda dzisiaj tamtejsza kuchnia ani jak produkuje się wino. Oczywiście białe. I choć robią dla poprawności czerwone, to pozostają ekspertami od tego pierwszego. Alzackie butelki pozostały w Mańanie – można wpaść i degustować dalej.
Gospodarzem wieczoru był Wojciech Lutomski (Lutomski wino) na sali, od kuchni oczywiście Przemysław Błaszczyk.
Aktualizacja 2018: lokal Mańana po 9 latach decyzją Przemka zostało zamknięte.