Wybieram się dziś by sprawdzić nowe miejsce: lokal Emma, w słynnej katowickiej willi przy Warszawskiej, miejscu nadal potocznie zwanym u Marchołta. Czynne od 15.00 – idę. 15.05 – wchodzimy z Jankiem i wita nas (w zasadzie to ja mówię pierwsza dzień dobry po pewnej chwili) dwóch wyraźnie zdziwionych panów w kurtkach jeszcze. Siadamy, dostajemy menu, krzątający się facet za barem (nadal w kurtce) włącza jakąś muzykę. Zamawiamy: ja indyka z sałatką ziemniaczaną, Janek bodaj rybę. Po jakichś 10 minutach wraca Pan od zamówienia i z zakłopotaniem nas przeprasza, że jednak jeszcze kucharz nie przyszedł do pracy, i że ona nam może jakiegoś kurczaka usmażyć, ale generalnie przykro mu, jedzenia nie będzie.
Pan był uprzejmy i przepraszał dobre pięć razy, ale NA BOGA! JAK TAK MOŻNA????? Jeżeli lokal otwiera się o 15:00 – to oznacza przecież, że najpóźniej od 13.00 ktoś jest na kuchni, przygotowuje produkty, robi zupę dnia, piecze ciasto (deklarują, że robią swoje), itp. Mam gdzieś ich przeprosiny czy zniżkę na kolejną wizytę. Jak można tak prowadzić lokal? Jak można otwierać drzwi dla gości, gdy nie ma kucharza? Jak można przyjąć zamówienie wiedząc, że nie ma kto gotować???? Wrócilibyście do takiego lokalu? Ja jakoś nie jestem w nastroju na żarty w stylu czy leci z nami pilot…
Czekając zdążyłam zrobić dwa zdjęć. Ciąg dalszy tym razem nie nastąpi.
Lato 2014
Lokal nie przetrwał, został zamknięty. Jakoś się nie dziwię…