Kuchenne rewolucje zazwyczaj nie wyznaczają mojej kulinarnej trasy, jednak do tego miejsca pojechałam z premedytacją zobaczyć, jak sprawdza się koncepcja jednego z góry narzuconego menu. Zadzwoniłam i umówiłam stolik na konkretną godzinę w Domu Bawarskim w Tychach (można na 12, 14.30, 16.30 i 19).
W całkiem sympatycznym wnętrzu, ze świecami, wzorzystymi tkaninami i dominującym bawarskim błękitem na gości czeka nakryty stół z górą różnorodnych talerzy – obiecując wiele smaków. Świetna odmiana, szczególnie że Polacy nie przywykli zamawiać przystawek, zup, dań głównych i deserów w jednym secie – stąd rodaków dziwi w podróży złożoność np. włoskiej kolacji.
Poniedziałkowa propozycja, którą jadłam składała się z 7 dań, w bardzo przyzwoitych porcjach (przekonajcie się sami na zdjęciach), choć już wyobrażam sobie, że znajdą się marudy, którym wiecznie mało (tych odsyłam w ciemno do pizza hut na wieczną ?dolewkę? i bar sałatkowy do oporu…). Oto co podano:
- Chleb z masłem chrzanowym – pieczywo mogłoby być świeższe, bo aż się prosi o chrupką skórkę, na której można smarować smaczne, osolone masło.
- Sałatka bawarska – najsmaczniejsza propozycja wieczoru, o wyrazistym smaku, z garścią przypraw i w mocno kiszonej zalewie.
- Pasztecik z kruchego ciasta – smakował lepiej niż wyglądał, choć słodka konfitura do niego nie miała nic wspólnego z kwaskowatą żurawiną, która zazwyczaj dobrze komponuje się z mięsem.
- Sałatka z kuskusem – bez zarzutu, wilgotna kasza z dobranymi warzywami była w sam raz na zimową kolację.
- Krupnik – bardzo gęsty, na mięsnym wywarze, z kawałkami warzyw. Domowy – taki jak trzeba.
- Pieczeń z kluskami – choć nie jestem fanką pieczonego karczku (wolę go w wędlinach czy w dobrej marynacie z rusztu) to z przyjemnością jadłam miękkie mięso z cząstkami suszonych śliwek, które doprawiły sos. Niestety kluski były twardawe i gumiaste i nie ratowała ich nawet przaśna i odpowiednio tłusta omasta.
- Największym rozczarowaniem był deser – dwie gałki lodów w srebrnym pucharku, przemrożone z lodowymi drobinkami, to coś co kojarzy mi się z wesel z lat 90. Jedno kruche świeże ciasteczko byłoby o niebo lepsze, marzeniem byłaby dobra szarlotka, tak uwielbiana w Monachium i okolicach.
- Do posiłku podawana jest zaparzona w termosie ziołowo pomarańczowa herbata – przyznam, że to pierwszy lokal, w którym spotkałam się z takim obyczajem – ktoś fajnie o tym pomyślał i co ważne, kubki, które dostają goście są ciepłe, więc herbata podwójnie nie traci temperatury (obyczaj gastronomiczny spotykany niestety zbyt rzadko i głównie przed podaniem kawy).
Podobno w menu, poza zestawem obiadowym jest też bawarska golonka, ale w dniu, w którym się wybrałam, akurat nie było – trzeba będzie wrócić innym razem. Co się udało? Na pewno wrócić niewyróżniające się miejsce (poprzednia Chata Paprocańska) tyskiej społeczności – nowy lokal ma swój niepowtarzalny charakter i z góry wiadomo, co nas kulinarnego czeka. Miejsce sprawdzi się jako alternatywa na niedzielne obiady rodzinne (nie polecane jedynie wegetarianom z wiadomych względów narzucanego mięsnego menu). Z góry założona cena 35 zł za kilka smaków sprawdza się idealnie, a ultrakrótkie menu zredukowane do dwóch propozycji zapewnia świeżość.
Rewolucja (nie kuchenna) na finał przydałby się jeszcze tylko w toaletach – brak ciepłej wody w mikro umywalce i mydła w dozowniku nie wymaga chyba komentarza…