Wiem, że to nieprzyzwoite, kiedy w Katowicach sypie śnieg wybierać się tam, gdzie świeci słońce, ale jak to najczęściej u mnie bywa, w środę pakuję walizkę i kupuję przewodnik a w piątek o 11:30 już słucham po czesku informacji gdzie w samolocie mam kamizelkę na wypadek wodowania gdzieś nad Teneryfą.
W kanaryjskim raju, krainie historycznych Guanczów, gdzie w styczniu na termometrze bywa 23 stopnie, tylko pozornie kuchnią rządzą Hiszpanie. Granice smaku wytyczyły się tu bowiem same, bez politycznych wpływów, a to, co europejskie przyćmiewa zdecydowanie klimat Ameryki Łacińskiej piętnowany szczyptą chilli. Szybko przyszło przekonać mi się, że wyspiarze mają tu niezły apetyt, który jest zdecydowanie zaraźliwy!
Przez 8 dni włóczyłam się po podrzędnych barach – takie tu bowiem są najlepsze, gdzie kelnerzy są w wieku 50+, mają przewiązane w pasie fartuszki z widocznymi tłustymi plamami od ocierania palców po porannej porcji podjadanych churros maczanych najlepiej w czekoladzie. Owi Panowie może i nie mówią biegle po angielsku, ale za to z zaplecza przynoszą dania proste i doskonałe w smaku, ściągnięte wprost z grilla lub wielkiej osmolonej patelni. I nie ważne, czy jest to talerz po prostu opiekanych świeżych sardynek czy cały talerz owoców morza (jadłam półmisek na 2 osoby z krewetkami, mulami, trzema gatunkami ryb, ośmiorniczką, ziemniakami i sałatą za 23 euro!) – smakuje bowiem bosko. Odkryciem oczywiście są kanaryjskie ziemniaki papas arrugadas – najczęściej wykopywane ręcznie, które gotuje się w całości z porządną garścią soli (ok. filiżanka soli na 1 kg gotowanych ziemniaków), która na koniec osadza się na skórce. Kawałki ziemniaków, ale i mięs czy ryb macza się tu obowiązkowo w sosie mojo – którego ostatecznej tajemnicy nie sposób dociec, bowiem każdy robi go po swojemu i zdradza nieco inne proporcje i składniki (bazą jest oliwa, czosnek, chili i oliwa). Z moich badań terenowych wynika, że na 7 sosów w różnych miejscach żaden nie smakował tak samo – były raz mniej lub bardziej pikantne (wersja czerwona), a czasem i o marchewkowej słodyczy, zaś w zielonej wersji raz dominowała kolendra, innym razem pietruszka… Kolejną obsesją kulinarną mieszkańców Teneryfy jest czosnek – wcierają go garściami w mięso, prażą go obficie z kawałkami kurczaka, nacierają, wcierają, nadziewają nim mięso od jagnięciny po popularnego tam królika. Kochają także pieczarki, łącząc je najchętniej z wołowiną (są osobne lokale, które szczycą się swoimi pieczarkowymi sosami do mięs – z jednego takiego ledwo się wytoczyłam po porcji, która w moim odczuciu była dla trzech górników po nocnej zmianie…). Po obfitym posiłku wypada zamówić kawę, ale nie po włosku espresso jak większość turystów (w tym Niemców emerytów w szczególności) lecz tzw. cortado – filiżankę kawy z odrobiną mleka, najlepiej słodkiego skondensowanego.
W objadaniu codziennym nie zabrakło owoców – genialnie nadają się na przekąski podczas pieszych wędrówek – od gruszek przez soczyste papaje po świeże granaty, na bananach kończąc. Z tymi ostatnimi historia jest smutna, podobno dlatego, że ich odmiana jest mniejsza, a owoce są krótsze i niezbyt „wykrzywione” nie pasują idealnie do unijnych norm i jest problem z importem. Hodowcy kanaryjskich bananów mają swoje Stowarzyszenie, które skupia aż 10 tys. producentów bananów z Wysp Kanaryjskich (stanowią one 30 % produkcji rolniczej archipelagu) i wciąż walczą o nowe rynki – tymczasem, z nadwyżki robi się tu genialne marmolady, lokalny likier czy flambiruje je się tu na maśle topiąc w alkoholu i świeżym soku pomarańczowym…
Po raz kolejny groził mi nadbagaż: w mojej walizce nie zabrakło chorizo, słoików z marmoladami z bananów i cytryn, ekologicznego wina zakupionego po wizycie w muzeum, innych butelek z trunkami czy zapasów sosu mojo. Postaram się jak najszybciej poeksperymentować z polskimi ziemniakami na modłę kanaryjską, dam znać, czy się udało, tymczasem zostawiam Wam kilka zdjęć z kolejnej podróży.
Dobrodziejstwa oceanu:
świeże sardynki z grilla w barze w Candelarii:
Papas arrugadas:
chrupka skórka na kurczaku natartym obficie czosnkiem:
sos mojo:
poranny rytuał z churros:
cortado:
niedzielna kolejka po churros w stolicy Teneryfy – Santa Cruz
Dom Wina w El Sauzal:
zbiór wszystkich win produkowanych tylko na Teneryfie: